Pół roku później…
Tak, to już dziś. Oficjalnie od dnia dzisiejszego jestem osobą pełnoletnią. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy. W końcu będę mogła odwiedzić Philippa w Monachium i nie będę mieć z tego powodu żadnych problemów. Byłam już nawet dowód osobisty wyrobić. Pani z urzędu powiedziała, żebym za dwa tygodnie się do nich zgłosiła po odbiór dokumentu. W drodze powrotnej musiałam jeszcze jakieś zakupy zrobić, bo przecież muszę coś „postawić”. Od naszego powrotu do Wrocławia, tata przestał pić z kolegami. Poważnie wziął się za szukanie pracy. Na razie robi na budowie, ale ma ambicje na coś więcej. Jestem z niego bardzo dumna! Mama czeka aż dzieci skończą roczek i dopiero wtedy pójdzie do pracy. Zaczynamy się wydostawać z tej najgorszej biedoty. Przestała nas w końcu nawiedzać co dwa dni opieka społeczna. Naprawdę jestem szczęśliwa. Mam w końcu zgodną rodzinę i wszystko układa się po mojej myśli…
Weszłam do kuchni. Była tam moja mama, tata oraz Ania z Piotrusiem.
- Wszystkiego najlepszego! – zawolali radośnie, a do moich oczu napłynęły łzy. Przytuliłam wszystkich po kolei, a potem zabrałam się za krojenie tortu.
Spędziliśmy bardzo radosne popołudnie w swoim towarzystwie. Wypiliśmy sok, który kupiłam, oraz szampana kupionego przez tatę. Nikt nie był pijany, nikt się nie awanturował. Super!
A najlepsze jest to, że uwierzyłam, że tak idealnie będzie zawsze. Naiwna. Wszystko zepsuło się raptem parę miesięcy później. Mama wróciła do pracy, ja po powrocie ze szkoły zajmowałam się rodzeństwem. Czasami opiekował się nimi tata. Układało się. Pewnego wieczoru, gdy byłam sama w domku, ktoś zapukał do naszych drzwi. Byłam przekonana, że to mama, bo już parenaście minut temu powinna wrócić. Niestety, przed drzwiami ujrzałam naszego dzielnicowego. Ja znam jego, on zna mnie. Często był wzywany do awantur, które odbywały się u nas w domu.
- Dzień dobry, panie Darku. – powiedziałam z uśmiechem. – Zapraszam, niech Pan wejdzie.
- Dzień dobry, pani Zuziu. Do kuchni?
- Tak, tak. Proszę.
- Herbatki?
- Nie, nie. Będę zaraz leciał. – odpowiedział. Od razu widać było, że coś go gryzie. – Niech Pani lepiej usiądzie.
- Stało się coś?
- Może powiem to Pani wprost. Pani mama nie żyje.
- Jak to?
- Wracając z pracy, potrącił ją samochód. Jest to o tyle dziwne, że stało się to na chodniku. Nasi policjanci już nad tym pracują. Serdecznie Pani współczuję.
Wpatrywałam się w dzielnicowego i usiłowałam sobie przetrawić to, oc do mnie właśnie powiedział. Chyba nie dochodziło do świadomości, bo odprowadziłam go do drzwi, położyłam dzieci spać i, dopiero gdy usiadłam na kanapie, uświadomiłam sobie co się stało i rozpłakałam się. Niedługo później przyszedł ojciec. Wytłumaczyłam mu, co się stało. On nic nie powiedział, tylko mocno przytulił i kazał położyć się spać. Posłusznie wykonałam jego polecenie…
Obudził mnie huk tłuczonych talerzy. Natychmiast pobiegłam do kuchni, gdzie zobaczyłam tatę, który te talerze rozbija. Był pijany. Pewnie tak zdołowała go śmierć mamy, ale to nie znaczy, że powinien od razu się upijać. Gdy mnie zauważył, od razu ruszył z łapami. Kazał się wynosić razem z dzieciaczkami. Krzyczał, że jesteśmy (ugrzeczniam) z nieprawego łoża, że nasza mama była złą kobietą itp. Dał mi godzinę na spakowanie się i wyprowadzkę. Gdy stałam już z dziećmi i bagażami w drzwiach, podeszłam jeszcze do taty i pierwszy raz od wielu lat powiedziałam mu, że go kocham. Bo go kocham. Ale nie będę na siłę z nim siedzieć.
Nie wiedząc, do kogo mogę się udać, poszłam do pana Darka. Jego żona kiedyś powiedziała, że w razie problemów zawsze mogę do nich przyjść. Tak więc zrobiłam. Pani Roberta zrobiła nam śniadanie i pozwoliła zostać tak długo, jak będziemy tego potrzebować. W tej samej chwili przypomniałam sobie o moim znajomym z pociągu. Wyjęłam zeszyt z kontaktami i poprosiłam o możliwość skorzystania z telefonu. Odebrał od razu.
- Dzień dobry. Czy pan Phillipp?
- Tak. Dzień dobry.
- Proszę Pana, z tej strony Zuza, poznaliśmy się w pociągu jakiś rok, temu, kiedy to…
- Cześć Zuza! – przerwał mi z radością rozmówca. – Co u Ciebie?
- Miałam dzwonić w razie problemów. Więc dzwonię.
- Co się stało?
- Moja mama nie żyje, a tata wyrzucił mnie z domu.
- Znajdź jakieś miejsce, żeby się „przechować”, podaj mi adres, a ja będę we Wrocławiu pierwszym samolotem.
- ul. Armii Krajowej 25/6.
- Czekaj tam na mnie…
--------------------------------Znów marnie. Ale może powolutku wraca wena?
Następny w piątek rano (bo wyjeżdżam).
A już było tak pięknie :<
OdpowiedzUsuńNo ale ważne, że jej kolega z pociągu był chętny przyjąć Zuzę :) Nie często zdarzają się tacy mężczyźni, dziewczyna ma szczęście ;D
Pozdrawiam ;*
Miało być pięknie i kolorowo, a ponownie jest melancholijnie.
OdpowiedzUsuńNajpierw śmierć matki, potem wygnanie z domu przez ojca, czy ta dziewczyna będzie kiedyś tak naprawdę szczęśliwa?
Dobrze, że jest ktoś taki, jak Philipp, który zawsze służy pomocną ręką.
Pozdrawiam serdecznie,
Caroline. ;)
Nie jest żle. Zawsze mogło być gorzej. Pozdrówka. ~ Crazy Angel
OdpowiedzUsuń